Ginger Beard
Największe zaskoczenie, największa niespodzianka. Co niestety nie oznacza, że jest jakoś specjalnie lepsze od pozostałych, ale przynajmniej... ciekawe. Na początku bardzo słodkie, a w tle imbir. Syrop imbirowy? Gingers? Coś w ten deseń. Generalnie zdecydowanie za słodkie. Coś jakby ktoś dorzucił 7 łyżeczek cukru. Ale ten prawdziwie imbiorwy, korzenny, ostry, gryzacy, pieprzny finisz do dzisiaj czuje na języku. Bardzo fajny efekt, i głównie dla niego warto spróbować. Ale jedno sięgnięcie po to piwko wystarcza, raczej już do niego nie wrócę.
Tennents
Na wspomnienie zasługuje jedynie faktycznie posmak beczki, rzekomo leżakowane w drewnie po whisky. Pamiętam też, że w smaku było jakby nieco bardziej alkoholowe, chociaż woltaż na to nie wskazuje, ale bardziej grzało w przełyk niż inne. Być może to także zasługa whisky.
Black Scottish Stout
Całkiem znośny stoucik. Jest lekka paloność, jest lekka kawa, jest leciutka wędzonka, ale wszystko w takich dawkach, że wyczuwa się je gdzieś jakby z drugiego planu. Uważam także, że ma nieco za mało ciała, mogłoby być nieco bardziej treściwe, bo momentami w głowie formowała mi się mniej więcej taka myśl: "woda!".Ale z drugiej strony dzięki wymienionym cechom na prawdę pijalne...
IPA Reserve
Ta gorsza ipa. Niewiele owoców, praktycznie w ogóle goryczki, na pierwszy plan wysuwają się nuty karmelowe. Słabo.
Bishops Finger
Ewidentnie dużo bardziej złożone piwo. Lekkie nuty karmelowe, kwiatowe łączą się z zaskakująco wyczuwalną goryczką. Chociaż oczywiście bez przesady, to zwykłe ale. Pod koniec robiło się jednak nieco męczące.
Abbot Ale
Kolejne piwo z gatrunku tych "bardziej pijalnych". Nic w nim specjalnego, lekki karmel, lekkie kwiatuszki, leciutka goryczka w połączeniu z odpowiednią, nieco niższą temperaturą powodowują, że wchodzi niczym dobra session ipa.
Late Red
Mój faworyt. W sumie to piwko możnaby podciągnąć najbardziej do kanonu IPA/AIPA, a wszystko oczywiście, jakże by inaczej, dzięki Cascade'owi! Trochę tak, jakby na Bishops Finfera nałożyć właśnie nutkę piwnej rewolucji, niby specjalnie wielkiej różnicy nie ma, ale te leciutkie nutki egzotycznych owoców w połączeniu z wyczuwalnym goryczkowym finiszem tworzą... nienajgorze piwo.
Rudless County
Nic mi nie zostało w głowie po tym piwie. Na prawdę. Poza tym, że było nie dobre i mi nie smakowało. (a niby jakieś toffi, jakiś karmel... nieważne).
IPA Gold
Ta lepsza IPA. W przeciwieństwie do poprzedniczki, tutaj odrobinę bardziej czuć było orzeźwiające owoce, i przede wszystkim miało goryczkę. Marną, bo marną, ale przynajmniej jakąś. Jednak też jedno ze słabszych piw z tej amerykańskiej lidlowej serii.
Generalnie to nic zajebistego, ani nawet nic bardzo dobrego się nie trafiło. Z drugiej strony nie mogę narzekać, no bo spójrzmy trzeźwo (może blog o piwie to nie najlepsze miejsce do takich rozważań), czego się można było spodziewać? Bujnych owoców? Potężnej goryczki? Ekstra palonej kawy? Intensywnej wędzonki? No właśnie nie bardzo. To są po prostu mniej lub bardziej, ale solidne angielskie ale. I tyle. Na specjalne wyróżnienie zasługuje na pewno Late Red, Bellhaven Black Scottish Stour oraz ex aequo Paluch Biskupa i Abbot Ale. No i Ginger Beard, ale to tak jak wspominałem, w kategoriach przyrodniczej ciekawostki, ale raczej nie w kontekście powrotru do któregoś z nich w przyszłości.