sobota, 23 stycznia 2016

Diggler

Diggler
Browar: Kingpin
Styl: Hazelnut porter




Dirk Diggler, czyli jeden z moich ulubionych kinowych bohaterów. Główna postać w chyba najlepszym filmie Paula Thomasa Andersona - Boogie Nights. Czy to piwo, jak Dirk, posiada 13-calowego penisa? Nie bardzo. W zapachu są orzechy, faktycznie. Wpadają trochę w czekoladę, ale w ogóle brak paloności. Po przelaniu do szkła oczom ukazuje się ładna piana, w miarę drobnopęcherzykowa. Aż groteskowo oblepia szkło. Biszkoptowa. Barwa ciemnobrunatna, refleksy. Wysycenie niskie. Ogólnie dosyć wodniste piwo, żeby nie powiedzieć cienkie. W zasadzie ekstrakt to jest jedyne co łączy piwnego Digglera z filmowym Digglerem - 13% i 13 cali. Smak nie należy do najbardziej złożonych. Na początku lekka słodowość z dominacją czekolady, potem właśnie lekki posmak orzechów, ale bardziej tych włoskich, lekko gorzkawy i ziemisty. Zauważyłem pewne podobieństwa do aromatów niektórych nowozelandzkich chmieli, ale oczywiście w granicach rozsądku. Nie wiem, czy potrafiłbym tę orzechowość właściwe zdefiniować, gdybym nie wiedział, że to porter orzechowy. Ale faktycznie, jest coś takiego. Owa orzechowa gorycz przeradza się w goryczkowy finisz, średni w kierunku niskim, ale bez wad i w miarę przyjemny. Faktycznie w przypadku nowego produktu od Kingpina widać różnicę między porterem a stoutem. Po pierwsze brak jęczmienia palonego w porterze, tylko słody palone, po drugie lekka orzechowość, po trzecie mniej ciała (oczywiście uśredniając, bo tyle podgatunków stoutu się narobiło, że ciężko wyciągnąć generalne wnioski). Podsumowując piwko przyjemne, mogłoby mieć więcej ciała. I bardziej wyraziste orzechy w smaku. Ale nie ma co kręcić nosem, kolejne w miarę ciekawe piwo na rynku, więc dusza prawdziwego miłośnika kraftu się raduje.

środa, 20 stycznia 2016

Talia

Talia
Browar: Olimp
Styl: Gose




Jej urok ukryty jest już w znaczeniu imienia, Talia - "rozkoszna", "kwitnąca". Muza komedii i opiekunka sztuki. Nazwa dobrze dobrana do stylu i do piwa, gose nadałoby się na jakąś dobrą inbę u Dionizosa. A nawet bardziej na kaca po takowej. Klasyczne gose z płatkami owsianymi chmielone Aurorą. Prawie 12% ekstraktu, prawie 5% alkoholu. Aż żal, że za oknami nie ma upalnego lata. Z butelki lekko kwaskowo, z kolendrą, można wyczuć świeżo ściętą trawę, lekkie aromaty kwiatowe łamane przez galaretkę pomarańczową. Serio takie odczucie, wiecie, kiedy wsypie się proszek do wrzątku a potem powącha i spróbuje jeszcze takiej niezsiądniętej. W szkle złocista, mocno zmętniona, nieprzejrzysta barwa w połączeniu z obfitą pianą na początku prezentuje się okej. Niestety pianka szybko znika i potem już jest nieosiągalna jak typowy przyjaciel kiedy go potrzebujesz. Albo skarpetka do pary kiedy spieszysz się do wyjścia. Wysycenie jakieś tam jest, ale nie szczypie w język, który jest dodatkowo aksamitnie masowany dzięki wpływowi słodu pszenisznego oraz płatków owsianych. W smaku jednak nie ma galaretki, za to jest lekka kwaskowość, z podkreśleniem słowa "lekka". W zasadzie to piwo jest nawet słodkawe, szczególnie na początku. Po większej ilości łyków dopiero ujawnia się kwaskowość na dłużej. Bakterie kwasu mlekowego nieco się leniły. Oczywiście występuje też kolendra, po pewnym czasie wjeżdża także pszeniczna słodowość. Przyjemnie słonawe. Rześkie. Oczywiście zlałem całą butelkę wraz z drożdżowymi trupami z dna, więc pływały mi jakieś farfocle. Ja wypije wszystko, jak prawdziwy facet, a nie jakaś popierdułka czy inny beergej. W sumie to dawno nie wypiłem piwa tak szybko. Właśnie cumuję do dna sniftera, a jeszcze nie skończyłem pisać recenzji (o nie, nie będzie czego dopijać...).
Dobra, jednak skończyłem.

niedziela, 17 stycznia 2016

Apartment

Apartment
Browar: Raduga
Styl: American IPA




Szata graficzna jak zwykle w przypadku Radugi cieszy oko chociaż obiektywnie trzeba stwierdzić, że jak na ich dotychczasowe projekty to półka raczej średnia w kierunku niskiej. Za to film świetny, jeśli ktoś nie widział to polecam. Ze świetną Shirley MacLaine. Nie myślcie jednak, że zapamiętałem aktorkę, jedynie tyle, że rola była fajna a resztę sprawdziłem oczywiście chwilę temu na Filmwebie. Za to recenzja wygląda od razu dużo poważniej. Dobra dzieciaczki, zobaczmy co mamy w butelce, a nie na niej. Cytrusy, grejpfrut, leśno-żywiczne wstawki oraz leciutka zbożowość. Takie aromaty witają nas po odkapslowaniu. Generalnie bardzo ładny Mosaic. Ze szkła można wyczuć bardziej żółte owoce, z cytryną na czele, ale myślę, że takie wrażenie odniosłem przez to, że bardziej było czuć właśnie zbożowość. Mamy tutaj bowiem w zasypie 6 różnych odmian płatków zbożowych: pszeniczne, owsiane, żytnie, ryżowe, gryczane i jaglane. Podobny efekt, na dużo większą oczywiście skalę pamiętam z degustacji Yetiego - multigroin IPA z Browaru Bednary na Warszawskim Festiwalu Piwa. Poza tym tamto piwo było absolutnie gęste, prawie jak kisiel, to jest nadspodziewanie przejrzyste i klarowne. Aż dziwne. W dodatku złote, praktycznie żółte. Piana jest bardzo, ale to bardzo nieśmiała. Jednak kiedy nad nią poważnie popracować, to oczom ukazuje się śliczny widok gęstego, bielutkiego, niezwykle drobnopęcherzykowego kożuszka. W dodatku owy kożuszek oblepia co nieco szkło. Dopiero po dolewce do teku resztki butelki piwo zrobiło się zmętnione. Jednak w smaku trzeba oddać, że płatki zadziałały, bo wodnistym nie można go nazwać. Aksamitność stwierdzono. Jeśli chodzi o smak, to początkowe aromaty chmielowe - cytrusy (w szczególności grejpfrut, Mosaic) oraz żywica (Simcoe), a także taka zbożowa świeżość płatków ustępują coraz bardziej kosztem lekko karmelowej słodyczy. W zasadzie tak jak powinno być w stylu, Ma to swoje plusy i minusy. Minusy, bo ginie praktycznie cała cytrusowość i zbożowość, zostaje słodycz i żywica. Plusy wiążą się z goryczką, ponieważ na początku, co tu dużo ukrywać, jest ona nieprzyjemna, ściąga i drapie. Z czasem jednak przeradza się w bardziej szlachetną, żywiczną. Pewnie to też po części zasługa lepiej kontrującej ją oraz niwelującą jej negatywne aspekty słodyczy. Ogólnie to piwo nie jest ani złe, ani dobre. Pamiętajcie, jutro słońce wstanie na wschodzie i zajdzie na zachodzie. A woda wam się zagotuje w stu stopniach, Cześć.

piątek, 15 stycznia 2016

Black Bicz

Black Bicz
Browar: Solipiwko
Styl: Imperial black IPA




Poważny zawodnik wkracza na salony. Tfu, do mieszkań pod strzechy. 19% ekstraktu, 8% alkoholu, 112 IBU. Starszy brat Hopus Pokus to nawet nie najgorsze określenie. Mocniejszy, pełniejszy, bardziej gorzki. Może ciut mniej aromatyczny, na pewno jeśli chodzi o nuty owocowe. Co zaprezentowała nam zatem Czarna Ku*wa (nie mylić oczywiście z regionalną, mazurską nazwą piwa Specjal)? Zaprezentowała nam kawał dobrego piwa. Chmielone Cascadem, Citrą, Chinookiem oraz Simcoe. Z butelki świetny, intensywny aromat, klasyka gatunku, piękny, wręcz modelowy blend cytrusów i nut sosnowo-żywicznych. Po przelaniu do szkła ciut zaczynają przeważać te drugie. Piana obfita, lekko biszkoptowa, szybko jednak ginie i potem trochę jej brakuje. Poza tym, górne warstwy składają się ze stosunkowo dużych pęcherzyków, co nie wygląda zbyt estetycznie. Barwa zupełnie czarna, nieprzejrzysta. Natomiast jeśli chodzi o treść, to słód pszeniczny daje wrażenie gładkości i jeszcze większej pełności (chociaż to już musiałoby być mocne 20% Blg). Na uwagę zasługuje też wysycenie, średnie generalnie, ale jak na styl to średnie w kierunku wysokiego. Początkowo miałem wrażenie, że ten efekt szczypania w usta jest wypadkową działania nagazowania oraz wysokiej goryczki na jamę ustną, jednak w miarę picia owy efekt zaczął ustępować, więc prawdopodobnie było to wyłącznie nagazowanie, które ulotniło się pod sufit. Dobrze, że nie mam komina, bo pewnie udałoby się w pogoń za tym mikołajem z Kingpina, który przyniósł mi prezenty. Samo chmielenie w smaku przechodzi już zdecydowanie w nuty leśno-żywiczne, cytrusy na dalekim planie (nie mylić z Dalekim Wschodem, ani z Dalekiem). Świetnie te aromaty komponują się z prawidziwe wytrawnym, goryczkowym, krótkim, przyjemnym, mocnym finiszem. 112 IBU pierwsza klasa, leciutko łagodzone przez słody karmelowe, ale wywraca język na drugą stronę i z powrotem. Goryczka świetna, leśna, żywiczna, sosnowa, króciutka acz bardzo intensywna. Żadnych wad nie stwierdzono, jak na parametry to piwo bardzo pijalne. Albo może już ja taki doświadczony, och, taki ekspert, och, taki obyty... Tak kubki smakowe przepalone. W każdym razie właśnie takich czarnych IPów szukam, im bardziej imperialne, tym lepiej. Czarna Ku*wa na propsie. 50 w gumie, 100 bez. Królowa Dzielni.

środa, 13 stycznia 2016

Indian Summer

Indian Summer
Browar: Widawa
Styl: Brown American IPA




Przyznam, że pierwszy raz to piwo zobaczyłem w sklepie. I to od razu 2 dni po terminie ważności. Nigdy nie aspirowałem do miana wybitnego znawcy polskiego kraftowego podwórka, no ale jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby totalnie przegapić jakieś ciekawe piwo, nawet niekoniecznie je wypić, ale nawet go nie zauważyć. I tym razem więc wszechświat uratowany, zobaczmy co tam Wojtek Frączyk wymodził. Niby AIPA, ale jednak brown. Potwierdzam, jest brązowo w kolorze. Nieco mętnie także. Trochę jak kompot z suszu na wigilię, żeby pozostać w klimatach. Piana ładna, gęsta, drobnopęcherzykowa. Zostawia białą obrączkę na wierzchu. Pachnie bardzo ładnie, kwiatowo (Cascade, Mosaic?), lekko cytrusowo, szczególnie grejpfrut. W smaku bardziej jednak jest to mango, marakuja, słodkie owoce tropikalne, nieco kwiatów. Ładne aromaty, jakby to Kopyr powiedział, chmiel zrobił robotę. W trakcie picia można także wyczuć lekki akcent karmelowy który dodatkowo potęguje odczuwanie właśnie słodkich owoców. Wszystko kontruje jednak mocna goryczka. Owocowa, przechodząca w grejpfrutowo - trawiastą. Nie ściąga, nie zalega, jest przyjemna. Wysycenie średnie w kierunku niskiego, chociaż od czasu do czasu szczypnie w język (szczególnie w połączeniu z goryczką). Podsumowując, bardzo dobre indiańskie lato w środku polskiej zimy, która wygląda jeszcze niedawno zupełnie jak wiosna. Zdrówko.

sobota, 9 stycznia 2016

Nafciarz dukielski


Nafciarz dukielski
Browar: Dukla & Brokreacja
Styl: Whisky rye double brown porter




Wreszcie coś, co tygryski lubią najbardziej. Podwójny (16% ekstraktu, 6,3% volt), żytni porter na słodzie whisky 45ppm. I nie chodzi tu o to, że 45 metrów pod poziomem morza, tylko o to, że mocno wędzony na torfie. Kooperacja dwóch browarów na cześć rejonów Dukli, gdzie od wielu lat wydobywano ropę naftową. To właśnie imitować ma piwo, ropę naftową. Zastanawia mnie w tym wszystkim tylko jedno - co na etykiecie robi zarobiony po łokcie  Leszek Miller? Ja rozumiem, że ZLEW nie wszedł do sejmu, ale żeby od razu zabierać się za drążenie biedaszybów?



Pachnie cudownie. Bagno, błoto, torf, czekolada. Piana cudowna, można się zakochać. Gęsta, zbita, obfira, drobnopęcherzykowa. Oblepia szkło i utrzymuje się co nieco na wierzchu. Kolor brunatny, w sumie to czarne jak węgiel, ale z brązowymi refleksami pod światło. Wysycenie niskie. Smak wspaniale złożony, wszystkie elementy pasują do siebie. Najpierw czuć torf, wraz z takimi nutami, które lekko przechodzą w asfalt. Później leciutko słodka czekolada (słód Chocolate Wheat) kontruje pierwsze uczucie. Następnie wchodzi zadziwiająco wyraźna, szlachetna goryczka. Lekko ziołowa - East Kent Goldings i Warrior. Odrobinę od siebie w kwestii goryczy daje też słód palony. Po tak skonstruowanym łyku przejeżdżam językiem po zębach i mlaskam kilkukrotnie z zadowoloną miną. Chcę zebrać wszystkie kropelki które rozlały się w ustach. To zasługa słodu żytniego oraz niskiego odfermentowania - piwo jest oleiste, słodowe. Jak ropa naftowa, oh wait... Wszystko da się w tym piwie wyczuć, szczególnie jeśli się wie, czego szukać. Swoje w smaku oddaje nawet słód żytni, jest wyczuwalny. W trakcie picia, od czasu do czasu, w aromacie udzielają się gościnnie palone kable, stare bandaże i apteka. Na myśl przychodzi od razu Czarna Wdowa od Baby Jagi (więc nie mogłem użyć innej podkładki). Tam jednak to był czysty pożar w szpitalu/aptece - palone kable, stare bandaże. Tutaj bardziej torf i asfalt, tamte aromaty na doczepkę. Poza tym Nafciarz jest według mnie bardziej pijalny. W ogóle, jest bardzo pijalny jak na to co sobą prezentuje. Black widow sączyłem dłużej, a to było tylko 0,3 nalane przez Typowego Patera z kija. Ech, uwielbiam takie klimaty.


piątek, 8 stycznia 2016

Kraina Welesa

Kraina Welesa
Browar: Perun
Styl: Russian Imperial Stout (?)




Ostatnio tak się zraziłem do Peruna, że obiecałem sobie, iż już nie sięgnę po żaden produkt z ich stajni. Nie żebym kiedyś był jakoś szczególnie przekonany do tego browaru, czy wybitnie sobie cenił ich wytwory, ale parafrazując Zbigniewa Stonogę: "jakość single hopa Puławski to jest jakiś draamat". Nie dość, że z chmielu to tam była co najwyżej nazwa, to jeszcze w trakcie picia wychodził DMS i żelazistość. Paskudne jak siemasz. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie spróbował Krainy Welesa, o którą wybuchła ostatnio zabawna gównoburza w szklance internetu. Chodzi oczywiście o ekstrakt, 19% - RIS, hurr durr, Pieruny chco nas oszukacz, to nie jest RIS a co najwyżej FES, oddajcie mój pinionc, hurr durr. Jak jest zatem naprawdę? Bardzo dobry FES, dobre piwo, słaby RIS. Barwa ciemnobrunatna/czarna. Nieprzejrzysta i bezrefleksyjna niczym Seba i Karyna. Piana obfita na początku, zostaje w formie pierścienia, raczej drobnopęcherzykowa, dyskretnie oblepia szkło, brązowa. Z butli pachnie czekoladą, nawet taką mleczną, trochę palonością, trochę kawą, leciutko praliną. Po przelaniu do szkła dochodzi palona skórka chleba. W smaku dominuje kawa, paloność - jęczmień palony, gorzka czekolada. Lekka nuta alkoholowa. Po chwili zostaje w ustach uczucie goryczy. Wydaje mi się, że głównie od palonego jęczmienia, nie zaś od chmielu. Piwo jest generalnie aksamitno-jedwabiste - słody pszeniczne, płatki owsiane - ale generalnie to ciała mu trochę brakuje. No brakuje i już. O ile uderza trochę w klimaty RISowe, to jest zbyt lekki i kropka. Jako FES bardzo okej. Ale nie RIS. Przydałoby się ze 2-3% ekstraktu więcej. Dobrze podsumował to piwo Kopyr, mówiąc, że "jest takie wytrawne, eleganckie". Owszem, można mieć takie skojarzenia. Bo to generalnie dobre piwo jest. Spotkałem się też z określeniem, że session RIS, i biorąc pod uwagę pijalność, to w sumie jest ono całkiem celne. Tylko po co coś takiego robić? Po co komu kwadratowe koło?

poniedziałek, 4 stycznia 2016

jak w dym

jak w dym
Browar: Pinta
Styl: Rauchbock




Piwo bardzo w stylu, ale nie moim. Piana ładnie się zapowiadała, ale po chwili zniknęła zupełnie i absolutnie nieodwracalnie. Kolor bardzo ciemnobrązowy z ładnymi, miedzianymi refleksami. Przejrzyste. Z butelki ładnie pachniało wedezonką, użyto dwóch słodów wędzonych - bukiem i orzechem. Zadziałało, wędzonka jest właśnie taka drewniana, mocna ale nieprzesadzona.W tle lekki karmel. W smaku jednak słody karmelowe oddały za dużo, jest bardzo słodko i karmelowo. Wędzonka na poziomie. Można wyczuć również goryczkę chmielową na kocu (Tradition - Nemcy). Mocna słodowość. Tak jak mówię, dobrze wypada jako wędzony koźlak, natomiast nie trafia do mnie przez tę nadmierną słodycz.

sobota, 2 stycznia 2016

Phantom

Phantom
Browar: Kingpin
Styl: White IPA




Kupił mnie Kingpin Mandarinem, więc napisałem do Mikołaja liścik i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy pewnego pięknego dnia obudziłem się rano, i zobaczyłem to:



No dobra, oczywiście, że sam sobie poszedłem do sklepu, i sam sobie kupiłem, na Mikołaja. I to Mikołaj był wdzięczny, że nie musiał łazić po tych sklepach z dziwnymi piwami i jeszcze coś wybierać dla takiego dżentelmenela jak ja. Serio, podziękował w duchu, wiem to. Zastanawiałem się co wybrać, liście limonki kaffir, czy gillowaną pomarańczę i granat, zdecydowałem się jednak na to pierwsze, i nie żałuję. Oprócz kaffiru skórka pomarańczy curacao i kolendra, a więc typowy witbier, prawie tak bardzo typowy jak Typowy Pater. Z buteleczki kozacko wali limonką, ziołowo-przyprawowo nutą którą przypisałem niepewnie kolendrze na początku, oraz skórką pomarańczy. Później, gdy doedukowałem się na jutube, okazało się, że właśnie to daje kaffir jako przyprawa - połączenie limonki i przyprawowej ostrości. Spicy! Nagle okazało się, że liście kaffiru wszyscy mają w domu. A przynajmniej wszyscy piwni vlogerzy. No rzeczywiście, bo uwierzę. Piwerko dobrze się pieni, ładnie i drobnopęcherzykowo, piana szybko opada ale nie do końca, cały czas utrzymuje się schludny pierścień na powierzchni. Kolor fajny, bursztynowy. lekko zmętniony - słód pszeniczny. W smaku dalej mocna limonka, jest i skórka pomarańczy, dominuje to na początku. W trakcie picia wychodzą bardziej amerykańskie chmiele, szczególnie Cascade i Centennial, a na końcu, już po mocnym ogrzaniu w dłoni można wyłapać leciutki aromat karmelowy - słód Cara Blond, nuta zdecydowanie należąca do IPA. Najlepsza w tym piwie (oprócz oczywiście kaffiru) jest goryczka. Mega owocowa, cytrusowa, skórki cytrusów, biały grejpfrut, lekko nawet nuty herbaciane. Gorycz jest konkretna, ale strasznie przyjemna i niewyobrażalnie króciutka. Ogólnie też przewijały się właśnie takie aromaty uderzające w herbaciarnię, białego grejpfruta, trawę. Był też taki moment, kiedy po zamieszaniu wydawało mi się, że czuję w zapachu kapustę i gotowaną kukurydzę, ale kiedy zrobiłem dolewkę z butelki to już nie powróciło. Kozacko aromatyczne i bardzo dobre piwo, polecam i pozdrawiam.